środa, 11 listopada 2015

"Pozdrowienia z Korei. Uczyłam dzieci północnokoreańskich elit" (Suki Kim)

Jedna z najbardziej wstrząsających książek, jakie przeczytałam, choć nie ma tu brutalności i zbrodni pokazanej wprost. A jednak robi ogromne wrażenie.

Co wieczór wracałam myślami do rozmów, które odbyłam danego dnia przy każdym z posiłków, próbując określić, czy powiedziałam coś, czego nie powinnam. Taka bezustanna autocenzura, konieczność, w pewnym sensie, ciągłego kłamania, pochłania ogromną ilość energii.

W takich chwilach jak ta miałam nieodparte wrażenie, że moi ukochani studenci są obłąkani. Albo byli tak przerażeni, że czuli się zmuszeni kłamać i chwalić się wielkością swojego Przywódcy, albo szczerze wierzyli we wszystko, co mi mówili. Nie mogłam się zdecydować, co było gorsze.

...szybkość, z jaką wynajdywali kłamstwa, wytrącała mnie z równowagi. Przychodziło im to zbyt naturalnie - na przykład kiedy pewien student oświadczył mi, że w piątej klasie sklonował królika, albo kiedy inny stwierdził, że północnokoreańscy naukowcy odkryli sposób zmieniania krwi grupy A w krew grupy B, albo gdy cała grupa upierała się, że od gry w koszykówkę sie rośnie Nie byłam pewna, czy chodzi o to, że karmieni łgarstwami od dziecka, teraz nie potrafią odróżnić prawdy od kłamstwa, czy też jest to metoda przetrwania, która opanowali do perfekcji.

...jakby ktoś w 1953 roku olbrzymim kciukiem wcisnął guzik pauzy...

Cały czas mieliśmy się przed sobą na baczności. To nieustanne krążenie wokół granicy i nasze wysiłki, żeby jej nie przekroczyć, były wyczerpujące. Chcieliśmy odkrywać siebie wzajemnie,  a jednak jeśli natknęliśmy się na taką "zakazaną" informację, i ja, i oni zastygaliśmy jak sparaliżowani. Przypominało to wykwintny kontredans. Chciałam ich przycisnąć, ale nie za mocno; odsłonić przed nimi świat zewnętrzny, ale tak subtelnie, żeby nikt nie zauważył.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz